poniedziałek, 29 marca 2010

Zrobiliśmy to!!!

W moich narciarskich wędrówkach zazwyczaj omijałem Tatry. Trochę mnie chyba przerażały i nie czułem się na siłach , żeby się w nie zapuszczać. Owszem, bywałem w Tatrach Zachodnich na nartach, ale Wysokie omijałem. I paradoksalnie zacząłem skialpinistyczną przygodę w większych i trudniejszych górach. Alpejskie wyprawy robione corocznie od kilku lat obeznały mnie z wysokością, trudnościami, całą "techniką", którą trzeba było poznać. Wobec tych doświadczeń Tatry stały się bardziej "oswojone", chociaż wciąż na odległość. Grunt został przygotowany i ziarenko, które nie wiadomo skąd przyleciało, mogło wykiełkować. Pomysł powtórzenia pierwszego wysokogórskiego przejścia Tatr na nartach zrodził się sam, jakiś czas temu. I postanowiliśmy go zrealizować. My, czyli Bartek Górski, Krzysiek Boczek, Sebastian Skoczypiec, Krzysiek Półchłopek i Erwin Gorczyca. Towarzyszył nam Waldek Czado z nieodłącznym aparatem (polecam jego niesamowity blog fotograficzny). Czy po 101 latach od tego , co zrobił Zaruski wiele się zmieniło? Góry są takie same. Historyczne narty i ubrania cofnęły nas w czasy, których nie możemy pamiętać. Zachowaliśmy w ten sposób warunki, dzięki którym mogliśmy szukać odpowiedzi na pytanie: jak to było kiedyś.
Nasza przygoda zaczęła się w Kuźnicach, skąd idąc trasą naszego prekursora doszliśmy do Doliny Gąsienicowej. Od tego miejsca zaczęły się większe trudności. Dalej przez Czarny Staw Gąsienicowy i obok Zmarzłego Stawu wspinaliśmy się na przełęcz Zawrat testując "węźlice", czyli sznurowe hamulce stosowane niegdyś, zamiast dzisiejszych fok. Z przełęczy zjechaliśmy do Doliny Pięciu Stawów Polskich. To był jeden z fragmentów przejścia, których najbardziej się obawiałem. Okolice Zawratu są lawiniastym terenem i przebywanie tam w ciepłe popołudnie nie działa relaksująco. Ostrożnie i zmagając się z ciężkim, mokrym śniegiem pokonywaliśmy strome zbocze chroniąc się pod skalnymi grzędami - naturalnymi przeszkodami na torze lawin. Po osiągnięciu podnóża góry, każdego z nas naszła refleksja,że trzeba się jeszcze dużo uczyć, aby być dobrym narciarzem. Wraz ze zmierzchem śniegowa papka zamieniła się w nieprzyjazną łamliwą szreń, ale my już dochodziliśmy do chatki będącej niegdyś schroniskiem, a obecnie strażniczówką Tatrzańskiego Parku Narodowego. Tam też spędziliśmy noc, dzięki uprzejmości p. Staszka - strażnika TPN.
Tak szczęśliwie zakończył się pierwszy dzień.
W nocy wiatr przegonił piękną pogodę i rozpanoszył się na dobre. Atakował chatkę budząc nas przy silniejszych porywach. To nie wróżyło dobrze, zwłaszcza że mieliśmy przed sobą długi dzień - podejście na Kozi Wierch i zjazd z powrotem do Doliny Pięciu Stawów Polskich, a następnie przejście przez Świstówkę Roztocką do Morskiego Oka. Na podejściu trzymaliśmy się Kozich Perci, pozbawionych miejscami śniegu i stromych, ale bezpiecznych. Tak zresztą szedł Zaruski. Po uciążliwym i psychicznie męczącym wejściu pod szczyt nastąpiło clou całego przedsięwzięcia. Zjazd na drewnianych nartach Szerokim Żlebem, który w górnej części ma 39 stopni pochyłości. W dodatku całą jego szerokość zajmowały lawiniska zmuszające do precyzyjnego planowania toru jazdy jeszcze przed ruszeniem. Zaruski opisuje, że ten zjazd wykonali szusem, czyli w dół na wprost. To znaczy, że musieli mieć hamujący śnieg do pasa umożliwiający taką jazdę. My jechaliśmy w warunkach krańcowo odmiennych. I znowu presja wiszących w górze ton śniegu towarzyszyła nam przy zjeździe. Każde dziesięć metrów w dół oddalało nas od tego drzemiącego, na szczęście, żywiołu. I kiedy wydawało się, że już daliśmy radę, Sebastian pechowo skręcił nogę. Kto był blisko miał możliwość usłyszenia donośnego trzasku w podudziu. Wyglądało to fatalnie, ale dał radę zejść (zjechać na tyłku) na dno doliny i doczłapać się do chatki. Nasze plany "wzięły w łeb". Zostaliśmy na drugą noc w Pięciu Stawach okładając kolano Sebastiana lodem i pocieszając go i siebie pigwówką przeznaczoną na finał. I znów noc w chatce szarpanej wściekłym wiatrem o sile "że chłopa przewraca". Poranek nie przyniósł poprawy pogody, a nawet postraszył siąpawicą, którą ustąpiła słońcu zza chmur. Gdyby zaczęło padać, marynarki i swetry nie ochroniłyby nas przed wilgocią. A zatem zamiast Świstówki, przed nami zejście Doliną Roztoki, którego pierwszy odcinek z oberwanym dołem zbocza był miejscem, gdzie zaciśnięte pośladki musiały zastąpić nam braki sprzętowe. Znowu się udało - inaczej nie mogło być. Schodząc w dół zostawialiśmy za sobą białą krainę, która mimo trudności okazała się dla nas łaskawa. Przeszliśmy ją w ciężkich warunkach, ale mogło być gorzej. Po kilku godzinach, z utykającym Sebastianem doszliśmy do Palenicy, skąd bus zabrał nas na powrót w XXI wiek.
Dziękuję kolegom, którzy zdecydowali się na udział w tym rajdzie i znaleźli w sobie dość fantazji na rzeczywiste i namacalne przeniesienie się w czasie o sto jeden lat wstecz.>

środa, 17 marca 2010

Śladami Zaruskiego

Rok temu wymyśliliśmy, że spróbujemy powtórzyć to, co zrobił Mariusz Zaruski (twórca i pierwszy naczelnik TOPRu)z Józefem Borkowskim w kwietniu 1907 roku. Przeszli na nartach z Zakopanego przez Dolinę Gąsienicową na przełęcz Zawrat, skąd zjechali do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Tam zanocowali w pierwszym prymitywnym schronie - zamkniętym wówczas, ze względu na wielkie śniegi. Następnego dnia weszli na Kozi Wierch, skąd zjechali i przeszli przez Świstówkę Roztocką do Morskiego Oka. Schronisko było zamknięte więc zanocowali w budce dróżnika w Roztoce. Trzeci dzień to powrót do Zakopanego przez szczyt Gęsiej Szyi. Ta wyprawa zapisała się w historii polskiego narciarstwa jako pierwsze wysokogórskie przejście Tatr zrobione przy użyciu nart. Obecnie tura ta nie jest niczym nadzwyczajnym dla wprawnego skialpinisty dysponującego współczesnym sprzętem. Zjazd z Zawratu ma w najstromszym miejscu 33 stopnie pochyłości, zaś Kozi Wierch 35. Dla porównania Kasprowy, to najwyżej 32 stopnie. Tak więc za kilka dni ruszamy śladami Zaruskiego na na naszych starych nartach i w ubraniach podobnych do tych, którymi dysponowali narciarze 100 lat temu. Czy chociaż trochę poczujemy to, co oni przeżywali? Czy przyzwyczajeni do membranowych ubrań i doskonałych technologicznie nart nadrobimy samym sobą braki? Przez ostatni rok przygotowywaliśmy się jeżdżąc na drewniakach kiedy się tylko dało (dzisiaj też), a co najważniejsze oswajaliśmy się psychicznie z zadaniem, którego się podjęliśmy. Wiele zależy od warunków jakie zastaniemy w górach. Jednego dnia pokonanie pewnej trasy może być przyjemną , leniwą wycieczką, a innym razem może okazać się niewyobrażalnie trudnym zadaniem. Tak bywa w wysokich górach, które pomimo, że milczą, to i tak mają najwięcej do powiedzenia.

środa, 24 lutego 2010

Pozdrowienia spod Dachsteinu.

Dowiedzieliśmy się, że w Austriahaus znajduje się Alpenmuseum. Wykorzystaliśmy to jako pretekst do wycieczki na drewnianych nartach. Przewyższenie około 400 metrów, odległość 4 kilometry pokonaliśmy w bardzo dobrym tempie, zdobywając nowe doświadczenia w użytkowaniu historycznego sprzętu.
Właściciel schroniska jarał jakieś dziwne zioło, poszczuł nas psem i powiedział, że muzeum jest czynne tylko latem, co okazało się obrzydliwym kłamstwem ( jak dowiedzieliśmy się na dole). Jedynym wytłumaczeniem dziwnego zachowania Helmuta jest, że sądzimy, że myślał, że mu się zdawało, że nas widzi.

czwartek, 18 lutego 2010

Stare filmy

Na początek filmik wyszperany przez kolegę z telemark.pl

środa, 17 lutego 2010

Dzień Drewnianej Narty za nami

Zgodnie z przewidywaniami zabawa była świetna pomimo szczątkowej frekwencji. Dziękujemy kolegom, którzy podjęli wyzwanie i postanowili przypomnieć sobie jak to jest kiedy narty nie zawsze robią to co narciarz ma na myśli.
Dzięki zdjęciom Waldka Czado wspomnienia będą trwalsze.

sobota, 13 lutego 2010

Szykujemy się!

Już jutro - Dzień Drewnianej Narty. Chowajcie carvingi!
Wyciągajcie szable, kredki, drewniaki!



sobota, 30 stycznia 2010

Wielkanocne Jajo 2009


Od kilkunastu lat, zawsze na Kalatówkach, zawsze w Poniedziałek Wielkanocny.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

1 stycznia w Harrachovie


Nowy rok przywitaliśmy po swojemu. Po kilku dniach turowania po Karkonoszach, zamieniliśmy współczesne narty na drewniane i bawiliśmy się przez kilka godzin na stoku w Harrachovie


sobota, 23 stycznia 2010

Pierwsze próby na własnoręcznie zrobionych nartach -luty 2008. Narty wykonane zostały z deski jesionowej, przy pomocy najprostszych narzędzi stolarskich. Wiązania, to pierwsza Silvretta, model Saas Fee - demobil z GOPRu. Próby wypadły pomyślnie, ale nie było łatwo!!!







czwartek, 21 stycznia 2010

Dzień Drewnianej Narty



Na 14 lutego przygotowujemy Dzień Drewnianej Narty w ośrodku narciarskim Kiczera w Puławach Górnych (Beskid Niski). Zobaczymy ile osób przyjedzie. Obawiam się, że niewiele, zapewne my i może jeszcze kilka innych. Zabawa będzie fajna niezależnie od frekwencji. Może nasz przykład pobudzi następne osoby. Trzeba coś robić, żeby narciarstwo było mniej nudne. Za mało śniegu poza naśnieżanymi trasami w ośrodkach, żeby pójść na jakąś turę. Narciarstwo przywyciągowe już nam wychodzi bokiem. Rozwiązaniem jest historyczny sprzęt, który zmusza do dużego wysiłku i daje mnóstwo satysfakcji z jazdy.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Trudno powiedzieć co decyduje, że pojawia się zainteresowanie jakimś tematem. Mnie i Bartka (który jest drugim właścicielem bloga) interesują narty. Ale nie te współczesne, kolorowe, których zimą pełno nawet w supermarketach. Interesują nas stare, drewniane narty wystrugane w czasach, gdy nie było jeszcze wyciągów i ratrakowanych stoków. Może to tęsknota za przeszłością, za pionierskimi latami narciarstwai penetracji gór, w których nie mogliśmy uczestniczyć. Zainteresowanie to, nie jest"papierowe", nie jesteśmy kolekcjonerami gromadzącymi eksponaty. Nasze narty mają większe prawa i więcej obowiązków niż te muzealne. Używamy ich, jeździmy, uczymy się starych technik, staramy się poczuć tak, jak nasi poprzednicy sprzed kilkudziesięciu lat. Zatem nie chodzi tylko o przedmiot. Każda informacja, zdjęcia, literatura są dla nas ciekawe. Od roku nosiliśmy się z myślą stworzenia forum, na którym mogą spotykać się ludzie z pasją podobną do naszej. Mamy nadzieję, że nie dla wszystkich w Polsce drewniane narty to głównie opał, ewentualnie materiał do naprawy parkanu. Dla myślących podobnie jak my powinny być, jak dla nas, wehikułem czasu, który po kilku krokach przenosi nas wstecz.




Jedziemy po Wielkanocne Jajo! Kalatówki 2009